Wszedł dzień jak zły salowy, do pokoju o piątej nad ranem. Policzkuje na miłość chorych zimnym, niebieskawym światłem Pobudka wariaci, koniec marzeń!
Przed chwilą byłam szczęśliwa, z ciemnością radość odpływa. Wstaję z żalem, robię kawę z wciąż zamkniętymi oczami. Nie wypuszczę kropli czerni, w niej my dwoje roztopieni, nocą w sobie rozkochani pod śpiącymi powiekami. Noc nie stanie się wspomnieniem z moim własnym oka mgnieniem!
Rozsypuję cukier po podłodze wrzątkiem parzę wszystkie palce, do ostatniej chwili trzymam uszko w chińskiej filiżance. Piję kawę czarną jak noc o piątej dziesięć z rana, Czuję w sobie jej ożywczą moc miłość, którą noc mi dała.