Lyrics
Gdy słońce za horyzont powoli zstępuje, Olgierd Półkiszka na łowy się szykuje. Nie szuka kobiety, co serce zatruje, Lecz czegoś, co zmysły mu roz-ma-ra-ku-je. Wchodzi do kuchni, krawat zdejmuje, Na stole miska, a w niej coś wibruje... To owoc namiętności, co go torturuje, Już wie, co się zaraz tutaj wydarzy... (on to czuje!)
Och, patrzcie jak Olgierd te chuje! Bierze je w dłonie, skórkę całuje. Językiem szorstkim po wierzchu maluje, Napięcie rośnie, on nie żartuje. Jak dziki ogier przy nich wariuje, Gdy lepki miąższ z nich wydobywa... i psuje! Bo nikt tak jak Olgierd nie chuje, Gdy egzotyką się delektuje.
Łyżeczką srebrną wnętrze penetruje, Każdą pesteczkę czule adoruje. Sok mu po brodzie gęsty spływa, kapuje, A Olgierd cicho, zmysłowo pojękuje. Wzrokiem maślanym sufit obserwuje, Gdy kwaśna słodycz w ustach eksploduje. Sąsiadka przez ścianę już nasłuchuje, Myśli, że Olgierd z kimś romansuje!
Och, patrzcie jak Olgierd te chuje! Bierze je w dłonie, skórkę całuje. Językiem szorstkim po wierzchu maluje, Napięcie rośnie, on nie żartuje. Jak dziki ogier przy nich wariuje, Gdy lepki miąższ z nich wydobywa... i psuje! Bo nikt tak jak Olgierd nie chuje, Gdy egzotyką się delektuje.
On nie gryzie... on zasysa. On nie połyka... on smakuje. Olgierd Półkiszka. On... dominuje. On... konsumuje. On... te owoce po prostu... Rozpracowuje.
Bo Olgierd namiętnie te chuje! Gdy nocna cisza wkoło panuje. Ostatnią kroplę z denka zlizuje, I nową ofiarę już wypatruje. Kto raz zobaczył, jak on ucztuje, Tego ten widok na zawsze zszokuje. Tak Półkiszka miłość swą pieczętuje... Kocha owoce. I nie, nie żałuje!
Mmm... jak smakuje...