zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem
Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada
Jeszcze skryję się w kościół. Nie chciej tu mnie widzieć, bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi
Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia w czas co na usługach i śmierci i życia
Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy patronów dobrej sławy złej sowy na wieży
Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą las z dzięciołem kukułkę uczącą w gęstwinie jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką
Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy
Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu bardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szalu przygotowań do wilii smutnej oczywiście gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście
Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu
Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi Przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi